sobota, 31 sierpnia 2013

Supra, czyli biesiada po gruzinsku

Supra (gruz. uczta) to dla mnie kwintesencja gruzińskiej natury. Przy stole panuje odpowiednia hierarchia, wszystko odbywa się bez pośpiechu i zgodnie z wielowiekową tradycją.

Supra towarzyszy większości ważnych uroczystości rodzinnych Gruzinów, a także spotkaniom przyjaciół.
Mieliśmy z Justyna to szczęście, że w drugi dzień naszego pobytu w Kutaisi wypadło święto Matki Bożej. Wieczorem zostaliśmy więc zaproszeni na małą supre w gronie naszych nowych znajomych. Przy jednym stole zasiedli Gruzini, Polacy i Nigeryjczycy. Było wszystko: plemienne tańce, "Elektryczne Gitary" i kartuli (tradycyjny taniec Gruzinów).



Ale wróćmy jednak do supry!

Najpierw wypada powiedzieć kto jest gospodarzem każdego takiego spotkania, gdyż nie jest nim bynajmniej osoba, która przygotowuje wspólny posiłek.

Oczywiście jest nim Pan Bóg. Za niego wiec wypija się pierwszy toast. Za Jego Świętą Matkę, za pokój, za zgodę.

Następne toasty wypija się na naród, za przyjaźń, za miłość. Każdy taki toast to wielki popis krasomówstwa.

Tym, który wznosi toasty i pilnuje porządku na uczcie jest tamada. Przywódca spotkania.

W suprze, pomimo suto zastawionego stołu i wina, którym wznosi się toasty, nie chodzi bynajmniej o picie i jedzenie. Chodzi o rozmowę, o bycie ze sobą, o umacnianie więzi. Czas nie ma znaczenia.

Pisze tego posta rozmawiając z Qeto, naszą Tbilijską znajomą. Opowiada mi właśnie, że toast za zmarłych, którego nie może zabraknąć podczas żadnej supry nie może być ostatnim. Mówiąc półżartem, jeżeli biesiadnicy są już wykończeni piciem wina, wtedy tamada może wnieść toast za zmarłych. Supra musi więc trwać dalej, przynajmniej do następnego toastu :) 


Tradycyjnie każdy toast wznosi się rogiem zwanym khanci:


róg nalewa się do pełna winem i pije do dna.

Nasza supra odbiegła jednak w kilku aspektach od tradycji. Tamada została... nasza Justynka :)) Sprawdziła się jednak w roli idealnie. Zaczęliśmy więc od długiego toastu za Boga, dziękując mu za to ze nas zgromadził. Toasty były jednak nie winem, a cza-czą (gruziński bimber 75% pędzony na bazie winogron).

Tamada kończy wznosić toast. Gaumardżos!- wołamy. Z partnerem obok pijemy bruderszaft.

No to siup....


ugh....


Jak widać Justyna lepiej znosi gruzińskie alkohole :)

Absolutnie nie można niczym popijać cza-czy. Wolno zagryźć ją kawałkiem arbuza, melona.

Po pierwszym toaście rozpoczęły się długie rozmowy. Była nauka poloneza, hej sokoły (Justyna po drugim toaście niestety zapomniała tekstu :), nawet kolędy.

I tak upłynęła nasza pierwsza gruzińska supra.





Próby tańczenia Adżaruli - jednego z gruzińskich tańców



/M.

piątek, 30 sierpnia 2013

Pora pożegnań, pora powitań

Kuitaiska przygoda dobiegła dzis końca.




   

  
      

Późnym popołudniem dotarliśmy do Tbilisi, gdzie przywitano nas po królewsku: suto zastawionym stołem, wodą w kranie i gruzińskimi śpiewami.

Na gruzińskich zegarach dobiega 1 w nocy.

Nakhvamdis! - do zobaczenia!

/M.

środa, 28 sierpnia 2013

Oblicza prawosławnej Gruzji



Kutaisi, jak zresztą większość gruzińskich miast, pęka w szwach od cerkwi. 
Do prawosławnego wyznania wiary przyznaje się tutaj bowiem około 85% ludności. 
Te, które dzisiaj nawiedziliśmy stanowią duchową stolicę kraju, a wśród nich najznamienitsza - Monastyr Gelati.

Kompleks klasztorny w niezamienionym stanie egzystuje tutaj od XII wieku. Sponsorem i według legendy, także budowniczym, był król Dawid IV (o wdzięcznym przydomku „budowniczy”). Miejsce to było nie tylko duchową, ale i intelektualną stolicą Gruzji. Przechodząc obok cudownego źródełka…



...natrafiamy na ufundowaną przez Dawida akademię.


Możemy zobaczyć także jego osobiste obserwatorium, a także grób. Według legendy Król Dawid, na znak swojej wielkiej pokory, kazał pochować się w taki sposób by każdy wchodzący do grobowca przejść po jego szczątkach.

Sama świątynia jest czarująca w swojej prostocie.



W przedsionku każda pobożna niewiasta (niepobożna zresztą też) winna była założyć mantylkę – chustę osłaniającą głowę.


Pobożna niewiasta Justyna:


Gelati położone jest na olbrzymim wzgórzu. Z centrum Kutaisi udało nam się złapać stopa. Czterech dobrze zbudowanych Gruzinów pokornie zwinęło się w kulki i tak trzy dodatkowe osoby zmieściły na jednym miejscu. Madloba! - dziękujemy i ruszamy dalej ruchliwą drogą omijając krowy, samochody oraz samochody omijające krowy. 


Początek straganów oznacza, że klasztor coraz bliżej. I jedzenie. Najlepszym sposobem na spadek cukru we krwi jest gruziński przysmak domowego wyrobu - czurczchela. 



Ale o jedzeniu innym razem.

Kolejnym punktem naszej wyprawy jest katedra  Bagrati.


-Two candles, one crucifix! 

-??

Prawosławny ksiądz wychodzi ze zdumienia. Zamienia kilka słów z naszą gruzińską towarzyszką. 

"Jesteście dziwni" - relacjonuje tłumacząc nam księdza, "nie widział jeszcze Polaka, który wszedłby tu po coś innego niż zdjęcia". No cóż, idźmy dalej.


Świece wotywne – nieodłączny element wschodniej liturgii:



Miejsce modlitw za dusze wiernych zmarłych.



Opuszczamy Balgrati dość szybko. Marszrutka nie ma w zwyczaju czekać. Marszrutka nie ma nawet w zwyczaju jeździć o jakiejś konkretnej godzinie. Ta jednak jest już "umówiona". Zawiezie nas nieopodal ostatniego punktu naszej dzisiejszej wyprawy - Mocamety.

Mocameta (gruz. męczennicy) to miejsce uświęcone krwią Świętych książąt Argwetii Dawida i Konstantyna. Nie wyrzekli się oni wiary pomimo głodzenia ich przez władcę Persji Murwana ibn Mohameta podczas najazdu arabskiego w VIII wieku.

W geście desperacji władca kazał wrzucić ich do rzeki okalającej wzgórze klasztoru Śś. Kosmy i Damiana. Do dziś w rocznicę ich śmierci rzeka przybiera kolor czerwonawy (wiemy to, niestety, jedynie z relacji naszej towarzyszki).

Przy wejściu do kompleksu ubieramy się skromnie od stóp do głów:



W maleńkim kościółku trafiliśmy akurat na Boską Liturgię. 




Wracamy. Wychodzimy ze sfery sacrum. Profanum nie czeka zbyt długo by przypomnieć nam o swoim istnieniu. Wymijając krowy i samochody jedno z nas (kto to taaaki?) zapomniało o wymijaniu czegoś jeszcze co z krowami wiąże się dość ściśle... Nie chcę o tym pisać. Kończmy.

Na zakończenie, coś co można spotkać w wielu miejscach w Gruzji, także w drodze do Mocamety - drzewko życzeń. 

Kiedy przewiążesz kawałek materiału na gałęzi i pomyślisz życzenie, na pewno się ono spełni. 




Miejmy nadzieję, że polskie chusteczki higieniczne też się liczą!

/M.


Na wylocie - pierwsze stracie gruzińskie


Po wielu tygodniach przygotowań, niepewności i zawirowań, to, co planowaliśmy stało  się faktem - 27.08 o godzinie 6 rano wylądowaliśmy w Kutaisi, byłej stolicy i drugim pod względem liczby ludności mieście Gruzji, w którym przez kilka najbliższych dni dane nam będzie, razem z 200 tysiącami Kutaiszczaczyków... Kutaiszczan... Kuta... mieszkańców Kutaisi (!) mieszkać, jeść i oddychać. 

Ale to jest Gruzja. Gościnna, na przybysza nastawiona, więc w pierwszej kolejności się z nim wita. 

Pierwszy dzień w Kutaisi był powitaniem przez duże "p". Pomimo generalnego zaznajomienia się z tematem pt. "Gruzja-życie codzienne", zaskoczenie innością wcale nas 
nie ominęło.





Miasto samo w sobie, w wielu miejscach zieje komunizmem, jest poprostu smutne, co w ogóle nie przekłada się na charakater spotkanych na ulicach ludzi. Ci, tak zwyczajnie pogodni, życzliwi wobec nas, ale przede wszystkim względem siebie, wydają się zupełnie akceptować warunki, w których żyją. Otwarci ludzie.
Jak wiecznie otwarte drzwi naszej sąsiadki z piętra:D 

To, co jednak najbardziej w Gruzji na pierwszy ogień zaskakuje, to po prostu - totalna nieprzewidywalność. 
Przykładów kilka:



->Demoniczne prędkości gruzińskich kierowców, czyli ich reakcja na Ciebie przechodzącego przez ulice: zwolni? przyspieszy? 

Krótkie wyjaśnienie: Poruszanie się po drodze w Gruzji to prawdziwa szkoła strategii i szybkiej ucieczki. Szybkiej dla mnie, bo Gruzinin przechodząc przez szeroką dwupasmówkę, gdy pędzi na niego ze wszystkich stron stado nie zamierzających nawet zwolnić samochodów, bynajmniej się nie spieszy. Bo  i po co? Przecież zawsze można przystanąć bezpiecznie na podwójnej ciągłej!

-> Pytasz tylko o drogę? Ktoś bierze Cię za rękę, wsadza do właściwego busa!

 Po ciut bardziej poważne:
-> Czy woda w kranie w Twoim mieszkaniu jeszcze się kiedyś pojawi?


W naszym tajemniczo znowu zniknęła (oby nie na zawsze!). Dlatego, jak widać, na wycieczki do Maca zawsze zabieramy szczoteczki do zębów:)

Ogólne wrażenia? Mega pozytywne! Czujemy się dobrze, jesteśmy zaopiekowani przez naszych znajomych Gruzinów, dzięki którym zwiedzamy i dowiadujemy się o wiele więcej, niż jako samotnie błądzące po kutaiskich ulicach turysty!
Ale o  tym, co widzieliśmy już w następnym poście!   

/J.




niedziela, 25 sierpnia 2013

Wszystko dobre co się dobrze... zaczyna!

Gamardżoba!

Witamy Was serdecznie na naszym blogu.

Jesteśmy studentami, którym zamarzyło się poznać kraj wina, gór, pięknych kobiet i sławnej na cały świat gościnności.

Na sześć tygodni naszym domem stanie się malownicze Tbilisi, gdzie pracować będziemy jako wolontariusze w jednym z tamtejszych sierocińców.

Nie samą pracą jednak człowiek żyje. Żyje ludźmi, którzy go otaczają, jedzeniem ;), naturą, która tworzy niepowtarzalny klimat miejsca, w którym się znajduje. 

Chcemy więc podróżując po Gruzji wszystkiego tego dotknąć, spróbować i podzielić się tym z Wami!

Blog będzie starał się nadążyć za naszą gruzińską przygodą. Miejmy nadzieję, że podoła. 

Chcemy też by był inspiracją dla wszystkich, którzy chcieliby chwycić plecak (czytaj: 30 kilogramową torbę podróżniczą) i ruszyć w nieznane, ale wciąż jeszcze się wahają.


Ziewamy do Was z Krakowa i obiecujemy, że następne wpisy będą nieco bardziej wyspane.


J. & M.