środa, 28 sierpnia 2013

Oblicza prawosławnej Gruzji



Kutaisi, jak zresztą większość gruzińskich miast, pęka w szwach od cerkwi. 
Do prawosławnego wyznania wiary przyznaje się tutaj bowiem około 85% ludności. 
Te, które dzisiaj nawiedziliśmy stanowią duchową stolicę kraju, a wśród nich najznamienitsza - Monastyr Gelati.

Kompleks klasztorny w niezamienionym stanie egzystuje tutaj od XII wieku. Sponsorem i według legendy, także budowniczym, był król Dawid IV (o wdzięcznym przydomku „budowniczy”). Miejsce to było nie tylko duchową, ale i intelektualną stolicą Gruzji. Przechodząc obok cudownego źródełka…



...natrafiamy na ufundowaną przez Dawida akademię.


Możemy zobaczyć także jego osobiste obserwatorium, a także grób. Według legendy Król Dawid, na znak swojej wielkiej pokory, kazał pochować się w taki sposób by każdy wchodzący do grobowca przejść po jego szczątkach.

Sama świątynia jest czarująca w swojej prostocie.



W przedsionku każda pobożna niewiasta (niepobożna zresztą też) winna była założyć mantylkę – chustę osłaniającą głowę.


Pobożna niewiasta Justyna:


Gelati położone jest na olbrzymim wzgórzu. Z centrum Kutaisi udało nam się złapać stopa. Czterech dobrze zbudowanych Gruzinów pokornie zwinęło się w kulki i tak trzy dodatkowe osoby zmieściły na jednym miejscu. Madloba! - dziękujemy i ruszamy dalej ruchliwą drogą omijając krowy, samochody oraz samochody omijające krowy. 


Początek straganów oznacza, że klasztor coraz bliżej. I jedzenie. Najlepszym sposobem na spadek cukru we krwi jest gruziński przysmak domowego wyrobu - czurczchela. 



Ale o jedzeniu innym razem.

Kolejnym punktem naszej wyprawy jest katedra  Bagrati.


-Two candles, one crucifix! 

-??

Prawosławny ksiądz wychodzi ze zdumienia. Zamienia kilka słów z naszą gruzińską towarzyszką. 

"Jesteście dziwni" - relacjonuje tłumacząc nam księdza, "nie widział jeszcze Polaka, który wszedłby tu po coś innego niż zdjęcia". No cóż, idźmy dalej.


Świece wotywne – nieodłączny element wschodniej liturgii:



Miejsce modlitw za dusze wiernych zmarłych.



Opuszczamy Balgrati dość szybko. Marszrutka nie ma w zwyczaju czekać. Marszrutka nie ma nawet w zwyczaju jeździć o jakiejś konkretnej godzinie. Ta jednak jest już "umówiona". Zawiezie nas nieopodal ostatniego punktu naszej dzisiejszej wyprawy - Mocamety.

Mocameta (gruz. męczennicy) to miejsce uświęcone krwią Świętych książąt Argwetii Dawida i Konstantyna. Nie wyrzekli się oni wiary pomimo głodzenia ich przez władcę Persji Murwana ibn Mohameta podczas najazdu arabskiego w VIII wieku.

W geście desperacji władca kazał wrzucić ich do rzeki okalającej wzgórze klasztoru Śś. Kosmy i Damiana. Do dziś w rocznicę ich śmierci rzeka przybiera kolor czerwonawy (wiemy to, niestety, jedynie z relacji naszej towarzyszki).

Przy wejściu do kompleksu ubieramy się skromnie od stóp do głów:



W maleńkim kościółku trafiliśmy akurat na Boską Liturgię. 




Wracamy. Wychodzimy ze sfery sacrum. Profanum nie czeka zbyt długo by przypomnieć nam o swoim istnieniu. Wymijając krowy i samochody jedno z nas (kto to taaaki?) zapomniało o wymijaniu czegoś jeszcze co z krowami wiąże się dość ściśle... Nie chcę o tym pisać. Kończmy.

Na zakończenie, coś co można spotkać w wielu miejscach w Gruzji, także w drodze do Mocamety - drzewko życzeń. 

Kiedy przewiążesz kawałek materiału na gałęzi i pomyślisz życzenie, na pewno się ono spełni. 




Miejmy nadzieję, że polskie chusteczki higieniczne też się liczą!

/M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz