Kutaisi, jak zresztą większość gruzińskich miast, pęka w szwach od cerkwi.
Do prawosławnego wyznania wiary przyznaje się tutaj bowiem około 85% ludności.
Te, które dzisiaj nawiedziliśmy stanowią duchową stolicę kraju, a wśród nich najznamienitsza - Monastyr Gelati.
Kompleks klasztorny w niezamienionym stanie egzystuje tutaj od XII wieku. Sponsorem i według legendy, także budowniczym, był król Dawid IV (o wdzięcznym przydomku „budowniczy”). Miejsce to było nie tylko duchową, ale i intelektualną stolicą Gruzji. Przechodząc obok cudownego źródełka…
...natrafiamy na ufundowaną przez Dawida akademię.
Możemy zobaczyć także jego osobiste obserwatorium, a także grób. Według legendy Król Dawid, na znak swojej wielkiej pokory, kazał pochować się w taki sposób by każdy wchodzący do grobowca przejść po jego szczątkach.
Sama świątynia jest czarująca w swojej prostocie.
W przedsionku każda pobożna niewiasta (niepobożna zresztą też) winna była założyć mantylkę – chustę osłaniającą głowę.
Pobożna niewiasta Justyna:
Gelati położone jest na olbrzymim wzgórzu. Z centrum Kutaisi udało nam się złapać stopa. Czterech dobrze zbudowanych Gruzinów pokornie zwinęło się w kulki i tak trzy dodatkowe osoby zmieściły na jednym miejscu. Madloba! - dziękujemy i ruszamy dalej ruchliwą drogą omijając krowy, samochody oraz samochody omijające krowy.
Początek straganów oznacza, że klasztor coraz bliżej. I jedzenie. Najlepszym sposobem na spadek cukru we krwi jest gruziński przysmak domowego wyrobu - czurczchela.
Ale o jedzeniu innym razem.
Kolejnym punktem naszej wyprawy jest katedra Bagrati.
-Two candles, one crucifix!
-??
Prawosławny ksiądz wychodzi ze zdumienia. Zamienia kilka słów z naszą gruzińską towarzyszką.
"Jesteście dziwni" - relacjonuje tłumacząc nam księdza, "nie widział jeszcze Polaka, który wszedłby tu po coś innego niż zdjęcia". No cóż, idźmy dalej.
Świece wotywne – nieodłączny element wschodniej liturgii:
Miejsce modlitw za dusze wiernych zmarłych.
Opuszczamy Balgrati dość szybko. Marszrutka nie ma w zwyczaju czekać. Marszrutka nie ma nawet w zwyczaju jeździć o jakiejś konkretnej godzinie. Ta jednak jest już "umówiona". Zawiezie nas nieopodal ostatniego punktu naszej dzisiejszej wyprawy - Mocamety.
Mocameta (gruz. męczennicy) to miejsce uświęcone krwią Świętych książąt Argwetii Dawida i Konstantyna. Nie wyrzekli się oni wiary pomimo głodzenia ich przez władcę Persji Murwana ibn Mohameta podczas najazdu arabskiego w VIII wieku.
W geście desperacji władca kazał wrzucić ich do rzeki okalającej wzgórze klasztoru Śś. Kosmy i Damiana. Do dziś w rocznicę ich śmierci rzeka przybiera kolor czerwonawy (wiemy to, niestety, jedynie z relacji naszej towarzyszki).
Przy wejściu do kompleksu ubieramy się skromnie od stóp do głów:
W maleńkim kościółku trafiliśmy akurat na Boską Liturgię.
Wracamy. Wychodzimy ze sfery sacrum. Profanum nie czeka zbyt długo by przypomnieć nam o swoim istnieniu. Wymijając krowy i samochody jedno z nas (kto to taaaki?) zapomniało o wymijaniu czegoś jeszcze co z krowami wiąże się dość ściśle... Nie chcę o tym pisać. Kończmy.
Na zakończenie, coś co można spotkać w wielu miejscach w Gruzji, także w drodze do Mocamety - drzewko życzeń.
Kiedy przewiążesz kawałek materiału na gałęzi i pomyślisz życzenie, na pewno się ono spełni.
Miejmy nadzieję, że polskie chusteczki higieniczne też się liczą!
/M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz