sobota, 28 września 2013

Autostopem przez Adżarię: Tbilisi-Gori (cz. I)

W minionym tygodniu postanowiliśmy podbić „matkę” chaczapuri z jajkiem – Adżarię. Metodą stopową.

Planując podróż do Batumi (stolicy Adżarii), wytyczyliśmy jeszcze dwa punkty na mapie Gruzji warte uwagi: Gori i Borjomi.



Powojenne Gori

Gori jest niewielkim miastem położonym w centrum kraju. Od północy graniczy z regionem, który od niepamiętnych czasów był łakomym kąskiem dla Rosji odciętej pasmem gór od wpływów na Zakaukaziu. Rok 2008 był kolejnym – i jak na razie ostatnim- wybuchem wulkanu, jakim jest większość osetyjska zamieszkująca te sporne terytoria. 8 sierpnia wojska gruzińskie wkroczyły na ziemie stanowiące, zgodnie z opinią społeczności międzynarodowej, integralną część tego kraju. Oficjalny powód stanowiły liczne czystki etniczne przeprowadzane na mniejszości gruzińskiej oraz prowokacje ze strony rosyjskiej. Rosja szybko odpowiedziała kontr-atakiem, przejmując de facto kontrolę nad całą Osetią i wchodząc coraz bardziej w głąb Gruzji (wojska zatrzymały się zaledwie kilka kilometrów od stolicy kraju). Gori jest miastem, które najmocniej ucierpiało w skutek działań wojennych. Dziś po wybuchach bomb kasetowych nie ma już śladu. Miasto jest ogarnięte ciszą, ulice nie są zbyt ruchliwe, przeważają zaniedbane budynki.

Ratusz w Gori

W Gori zatrzymaliśmy się na nieco ponad 2 godziny. Naszym celem było miejsce, którego działania wojenne nie ruszyły… niestety.

Muzeum milczenia

Muzeum Stalina w Gori, stanowi centrum zainteresowania turystów. Stąd bowiem zbrodniarz ten pochodził. Słowo zbrodnia jest jednak niemile widziane w Muzeum.

U wejścia doznajemy pierwszego mocnego szoku. Kult Stalina w Gori ma się dobrze:




Pokornie przechadzamy się po muzeum z naszą przewodniczką. Słuchamy opowieści o rodzinie Stalina, jego dzieciństwie, wstąpieniu do seminarium, rozwoju kariery politycznej. Poruszane są najbardziej szczegółowe wątki jego biografii. Niektóre. Te słuszne.


Zwiedzanie muzeum kończy się w osobistym wagonie Stalina, stojącym przed wejściem do muzeum (obok domu w którym przyszedł na świat). Towarzysze naszej muzealnej przechadzki – Nowozelandczycy – odchodzą w wyśmienitych humorach składając serdeczne podziękowania naszej pani przewodnik. Udając zdziwienie szybkim zakończeniem wycieczki pytam „To już koniec? Nic o gułagach, Katyniu, dziesiątkach milionów zniszczonych istnień ludzkich?” Niech odpowiedź naszej przewodniczki okryje wstydliwe milczenie: „Opowiastki o dziesiątkach milionów możecie wsadzić między bajki. Historycy już dawno udowodnili, że zginęły TYLKO 4 miliony. Nie mamy czasu, żeby opowiadać o szczegółach takich jak Katyń, bo Polacy przyszli do muzeum. Zresztą ja też nie mam dla Was  teraz czasu.” 
Gwoli sprecyzowania: postawa taka jest czymś zupełnie niespotykanym u Gruzinów. Gori stanowi jednak niechlubny wyjątek.


Księga pamiątkowa jest wypełniona wpisami oburzonych zwiedzających, głównie Polaków.

Muzeum osobiście nikomu nie polecam, nie ze względu na treści w nim prezentowane, ale ze względu na 10 lari jakie musicie zapłacić za wejście do tego miejsca.

Upliscyche

By dojść do siebie jak najszybciej postanowiliśmy opuścić Gori i udać się do pobliskiego Upliscyche – skalnego miasta, sięgającego pamięcią V wieku przed Chrystusem. Złapanie marszrutki w każdym gruzińskim mieście jest proste jak bułka z masłem – wystarczy znaleźć główny plac na którym się gromadzą. Tam kierowca marszrutki odnajdzie nas sam.

<wątek poboczny>
Tutaj klient jest panem. Taksówkarz również nie czeka z założonymi rękoma. Potrafi przejść z Tobą kilkanaście metrów wyjaśniając Ci, że naprawdę potrzebujesz jeszcze dzisiaj dostać się do Batumi. I cóż my Europejczycy wiemy o kreowaniu potrzeb?
</wątek poboczny>

Kierowca marszrutki wysadził nas jednak w miejscu, które było środkiem wioski zabitej dechami. W oddali dostrzegamy skalne miasto. Zastanawiamy się jednak jak trafimy stąd na wylotówkę. Wokół nas ani żywego ducha.

I tutaj pierwszy raz przytrafia nam się wielkie szczęście – znikąd podjeżdża do nas taksówka, której kierowca oferuje nam darmową podwózkę do skalnego miasta. W środku Rosjanin mówiący po angielsku ustala z kierowcą, że może zabrać nas razem z Upliscyche po zwiedzeniu przez nas miasta. Kierowca z zadowoleniem godzi się czekać na nas 1,5 godziny (klient nasz pan!). Za 10 lari dostarcza nas do głównej trasy wylotowej (bez naszego anglojęzycznego towarzysza– pomimo opanowanej już przez nas do niemal perfekcji umiejętności komunikowania się bez znajomości języka- byłoby to raczej niemożliwe. To jednak dopiero początek szczęśliwych zbiegów okoliczności.)

Ale wracając do samego Upliscyche. Miasto położone jest 10 km na wschód od Gori. W starożytności (zwłaszcza u schyłku epoki hellenistycznej - II/I wiek p.n.e) miasto to stanowiło obok Mcchety centrum życia religijnego, kulturalnego i gospodarczego Królestwa Iberii (wschodniej części starożytnej Gruzji). Mogło tutaj żyć nawet 25 tys. ludzi. 

Miasto straciło na znaczeniu po przyjęciu przez króla Mariana III chrześcijaństwa. Zyskały wtedy na znaczeniu Mccheta i Tbilisi.

Po dawnej świetności miasta pozostały jedynie szczątki. Jest to jednak miejsce wyjątkowo malownicze.



To tutaj swój pałac miała królowa Tamar, której to m.in. zawdzięcza Gruzja swój "złoty wiek", okres największej świetności.



Kamienny kościół górujący nad miastem został wybudowany na miejscu starożytnej pogańskiej świątyni. Dzisiejsza postać kościoła pochodzi z XVII wieku.


Takie widoki roztaczają się z najwyższego punktu Upliscyche.

Muzeum tfu... Stalina w Gori - Upliscyche

0:100

/M.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz