sobota, 28 września 2013

Tbilisi warte poznania cz.2: Abanotubani

Gdyby ktoś poprosił mnie o opisanie Tbilisi jednym słowem, najbardziej adekwantym do jego charakteru i atmosfery, bez dwóch zdań byłby to "luz". Dla nas stolica Gruzji to przede wszystkim miasto relaksu, wpływające na Ciebie jak hamulec, dzięki któremu zwalniasz tempo, stajesz się bardziej spokojny i nareszcie możesz odetchnąć!



Jest w Tbilisi miejsce, gdzie relaks ten przybiera formę dosknałą.  Jest nim  zdecydowanie nasza ulubiona część miasta - Abanotubani. To najstarsza dzielnica w stolicy (jej początki sięgają nawet 1500 lat wstecz!), rozpostarta w okolicach królewskich łaźni u podnóża twierdzy Narikala, pełna klimatycznych kafejek w których uwielbiamy wypełniać nasze blogerskie obowiązki...


... ławeczek, z pięknym widokiem na rzękę Mtkwari i  wzgórze z kościołem Metekhi...



... i liczne ślubne sesje zdjęciowe.



To właśnie tutaj, według legendy, król Wachtang Gorgasali, miał odkryć gorące źródła, które zainspirowały go do założenia nowego miasta. Już w XVII zrobiono użytek z naturalnego daru Tbilisi, budując na Abanotubani łaźnie, stanowiące niegdyś prawdziwą mekkę spotkań  dla tbiliskich wyższych sfer, artystycznej bohemy a nawet... wiejskich handlarzy, którzy traktowali to miejsce jak hotel. Z królewskich łaźni korzystał sam Aleksander Dumas, Marco Polo oraz Puszkin, twierdzący, że kąpiel, jaką zażył w tbliliskich łaźniach była najlepszą w jego życiu!



Pierwotnie, w mieście istniało aż 60 takich łaźni, dzisiaj zachowało się jedynie 6, z których możemy korzystać codziennie między godziną 8 a 22, za cenę od 3 lari (publiczna komnata) do 40 lari (komnaty prywatne). Do dyspozycji jest również sauna oraz dodatkowe usługi, tj. masaż (koszt 10-15 lari). 

Abanotubani to również wspaniała architektura, miks arabskich i gruzińskich wpływów. W XVIII wieku, kiedy to Tbilisi znalazło się pod tureckim panowaniem, powstał w tym miejscu okazały meczet, zburzony niestety przez Persów w roku 1795 (dzisiejsza wersja muzułmańskiej świątyni wybudowana została w  XIX wieku).




A na  koniec, obraz Grigola Toidze, przedstawiajacy nasze Abanotubani :




/J.

O programie Global Citizen słów kilka

Jak wiecie z naszych poprzednich postów naszym głównym zajęciem w Tbilisi jest praca z dziećmi w różnym wieku w ramach Organizacji Charytatywnej "Tęcza"*.

Praca ta daje nam niezwykle dużo satysfakcji. Staramy się pokazać dzieciom polską kulturę, pokazać im ich własny potencjał, zainspirować do twórczego działania.

"Don't you dare give up!" - Nie ośmielaj się poddawać!



Dzieci podczas pracy.

Jak jednak udało nam się właściwie wyjechać na 6 tygodni do Gruzji, mieszkać u gruzińskich rodzin, pracować na zasadzie wolontariatu?

Dzięki programowi "Global Citizen" organizowanemu przez AIESEC Polska.

Do wyboru praca wolontariacka z młodzieżą, dziećmi, a nawet kierowcami taksówek (tak, taki projekt naprawdę istnieje w Turcji:). Do tego od sześciu do dwunastu tygodni spędzonych w jednym ze 113 krajów na świecie.

Podczas polskiej wigilii Bożego Narodzenia w "Tęczy"

Po więcej informacji odsyłamy Was na oficjalną stronę programu: http://globalcitizen.pl/.

Ze swojej strony serdecznie polecamy GC jako świetny pomysł na wakacje życia spędzone wśród inspirujących ludzi.


*Niezgodnie z prawdą wcześniej pisaliśmy o pracy w sierocińcu - grupa docelowa projektu została zmieniona w ostatniej chwili. O zmianie dowiedzieliśmy się kilka dni po przeprowadzeniu pierwszej sesji w "sierocińcu" :)

Autostopem przez Adżarię: Tbilisi-Gori (cz. I)

W minionym tygodniu postanowiliśmy podbić „matkę” chaczapuri z jajkiem – Adżarię. Metodą stopową.

Planując podróż do Batumi (stolicy Adżarii), wytyczyliśmy jeszcze dwa punkty na mapie Gruzji warte uwagi: Gori i Borjomi.



Powojenne Gori

Gori jest niewielkim miastem położonym w centrum kraju. Od północy graniczy z regionem, który od niepamiętnych czasów był łakomym kąskiem dla Rosji odciętej pasmem gór od wpływów na Zakaukaziu. Rok 2008 był kolejnym – i jak na razie ostatnim- wybuchem wulkanu, jakim jest większość osetyjska zamieszkująca te sporne terytoria. 8 sierpnia wojska gruzińskie wkroczyły na ziemie stanowiące, zgodnie z opinią społeczności międzynarodowej, integralną część tego kraju. Oficjalny powód stanowiły liczne czystki etniczne przeprowadzane na mniejszości gruzińskiej oraz prowokacje ze strony rosyjskiej. Rosja szybko odpowiedziała kontr-atakiem, przejmując de facto kontrolę nad całą Osetią i wchodząc coraz bardziej w głąb Gruzji (wojska zatrzymały się zaledwie kilka kilometrów od stolicy kraju). Gori jest miastem, które najmocniej ucierpiało w skutek działań wojennych. Dziś po wybuchach bomb kasetowych nie ma już śladu. Miasto jest ogarnięte ciszą, ulice nie są zbyt ruchliwe, przeważają zaniedbane budynki.

Ratusz w Gori

W Gori zatrzymaliśmy się na nieco ponad 2 godziny. Naszym celem było miejsce, którego działania wojenne nie ruszyły… niestety.

Muzeum milczenia

Muzeum Stalina w Gori, stanowi centrum zainteresowania turystów. Stąd bowiem zbrodniarz ten pochodził. Słowo zbrodnia jest jednak niemile widziane w Muzeum.

U wejścia doznajemy pierwszego mocnego szoku. Kult Stalina w Gori ma się dobrze:




Pokornie przechadzamy się po muzeum z naszą przewodniczką. Słuchamy opowieści o rodzinie Stalina, jego dzieciństwie, wstąpieniu do seminarium, rozwoju kariery politycznej. Poruszane są najbardziej szczegółowe wątki jego biografii. Niektóre. Te słuszne.


Zwiedzanie muzeum kończy się w osobistym wagonie Stalina, stojącym przed wejściem do muzeum (obok domu w którym przyszedł na świat). Towarzysze naszej muzealnej przechadzki – Nowozelandczycy – odchodzą w wyśmienitych humorach składając serdeczne podziękowania naszej pani przewodnik. Udając zdziwienie szybkim zakończeniem wycieczki pytam „To już koniec? Nic o gułagach, Katyniu, dziesiątkach milionów zniszczonych istnień ludzkich?” Niech odpowiedź naszej przewodniczki okryje wstydliwe milczenie: „Opowiastki o dziesiątkach milionów możecie wsadzić między bajki. Historycy już dawno udowodnili, że zginęły TYLKO 4 miliony. Nie mamy czasu, żeby opowiadać o szczegółach takich jak Katyń, bo Polacy przyszli do muzeum. Zresztą ja też nie mam dla Was  teraz czasu.” 
Gwoli sprecyzowania: postawa taka jest czymś zupełnie niespotykanym u Gruzinów. Gori stanowi jednak niechlubny wyjątek.


Księga pamiątkowa jest wypełniona wpisami oburzonych zwiedzających, głównie Polaków.

Muzeum osobiście nikomu nie polecam, nie ze względu na treści w nim prezentowane, ale ze względu na 10 lari jakie musicie zapłacić za wejście do tego miejsca.

Upliscyche

By dojść do siebie jak najszybciej postanowiliśmy opuścić Gori i udać się do pobliskiego Upliscyche – skalnego miasta, sięgającego pamięcią V wieku przed Chrystusem. Złapanie marszrutki w każdym gruzińskim mieście jest proste jak bułka z masłem – wystarczy znaleźć główny plac na którym się gromadzą. Tam kierowca marszrutki odnajdzie nas sam.

<wątek poboczny>
Tutaj klient jest panem. Taksówkarz również nie czeka z założonymi rękoma. Potrafi przejść z Tobą kilkanaście metrów wyjaśniając Ci, że naprawdę potrzebujesz jeszcze dzisiaj dostać się do Batumi. I cóż my Europejczycy wiemy o kreowaniu potrzeb?
</wątek poboczny>

Kierowca marszrutki wysadził nas jednak w miejscu, które było środkiem wioski zabitej dechami. W oddali dostrzegamy skalne miasto. Zastanawiamy się jednak jak trafimy stąd na wylotówkę. Wokół nas ani żywego ducha.

I tutaj pierwszy raz przytrafia nam się wielkie szczęście – znikąd podjeżdża do nas taksówka, której kierowca oferuje nam darmową podwózkę do skalnego miasta. W środku Rosjanin mówiący po angielsku ustala z kierowcą, że może zabrać nas razem z Upliscyche po zwiedzeniu przez nas miasta. Kierowca z zadowoleniem godzi się czekać na nas 1,5 godziny (klient nasz pan!). Za 10 lari dostarcza nas do głównej trasy wylotowej (bez naszego anglojęzycznego towarzysza– pomimo opanowanej już przez nas do niemal perfekcji umiejętności komunikowania się bez znajomości języka- byłoby to raczej niemożliwe. To jednak dopiero początek szczęśliwych zbiegów okoliczności.)

Ale wracając do samego Upliscyche. Miasto położone jest 10 km na wschód od Gori. W starożytności (zwłaszcza u schyłku epoki hellenistycznej - II/I wiek p.n.e) miasto to stanowiło obok Mcchety centrum życia religijnego, kulturalnego i gospodarczego Królestwa Iberii (wschodniej części starożytnej Gruzji). Mogło tutaj żyć nawet 25 tys. ludzi. 

Miasto straciło na znaczeniu po przyjęciu przez króla Mariana III chrześcijaństwa. Zyskały wtedy na znaczeniu Mccheta i Tbilisi.

Po dawnej świetności miasta pozostały jedynie szczątki. Jest to jednak miejsce wyjątkowo malownicze.



To tutaj swój pałac miała królowa Tamar, której to m.in. zawdzięcza Gruzja swój "złoty wiek", okres największej świetności.



Kamienny kościół górujący nad miastem został wybudowany na miejscu starożytnej pogańskiej świątyni. Dzisiejsza postać kościoła pochodzi z XVII wieku.


Takie widoki roztaczają się z najwyższego punktu Upliscyche.

Muzeum tfu... Stalina w Gori - Upliscyche

0:100

/M.




piątek, 27 września 2013

Kazbegi

Kiedy po raz pierwszy zainteresujesz się Gruzją i postanowisz co nieco się o niej dowiedzieć, z 90- procentową pewnością mogę wskazać pierwsze zdjęcie, które wyrzuci Twoja wyszukiwarka. Górska miejscowość Kazbegi (oficjalna nazwa: Stepancminda), a konkretnie świątynia Cminda Sameba, to prawdziwy symbol Gruzji, kojarzący się z nią równie mocno, co wino, chaczapuri i sławiona przez wszystkich gościnność.

Dla mnie i Marcina był to bardzo ważny punkt w naszych podróżniczych planach, a po powrocie okazał się być punktem absolutnie obowiązkowym! Nie sposób wyrazić jak bardzo to miejsce zachwyca, powala, inspiruje i dech zapiera! Z przykrością muszę stwierdzić, że nie oddadzą tego również żadne zdjęcia. 





Już samo  dotarcie do Kazbegi to mocne przeżycie. Prowadzi do niej z Tbilisi wybudowana w XIX tzw. Gruzińska Droga Wojenna - jedyna trasa łącząca stolicę ze Stepancindą. Zmierzająca docelowo do rosyjskiego Władykaukazu, stanowiła w przeszłości bardzo ważny szlak komuniakacyjny. Dzisiaj, pędząc marszrutką w kierunku Wielkiego Kaukazu, możemy podziwiać z okna wspaniałe górskie krajobrazy:






.... oraz okazały, "perfekcyjnie" wpasowujący się w otoczenie pomnik, mający symbolizować wieczystą przyjaźń gruzińsko-radziecką:

               Na ścianach monumentu: postaci z rosyjskich i gruzińskich bajek.

Samo Kazbegi to niewielka miejscowość, po za swoim górskim charakterem niczym specjalnym się nie wyróżniająca. Podobno jest "matką" kchinkali - gruzińskich pierożków, które w tych stronach uznawane są za najlepsze w całym kraju. Mamy na ten temat nie co inne zdanie (o niebo lepsze kchinkali próbowaliśmy w  Tbilisi), lecz być może, niefortunnie  trafiliśmy na pewne wyjątki, więc nie przesądzajmy sprawy :).

Po dotarciu na miejsce, nie powinno się mieć żadnych problemów ze znalezieniem kwatery do spania - gruzińska przedsiębiorczość wychodzi na przeciw klientowi! Panie prowadzące małe guest house'y zaatakują Cię nawet przed wysiadnięciem z marszrutki. Kilka sekund targowania i za 15 lari jesteś szczęśliwym mieszkańcem pokoju z takim widokiem:



Ten piękny monumentalny szczyt to Kazbek - mierzący 5047 m n.p.m. wygasły wulkan, stanowiący legendarne miejsce, w którym to przykuty do skały  Prometeusz miał pokutować za kradzież ognia bogom.
To szczyt wysoki, wymagający (potrzebujesz solidnego przygotowania kondycyjnego i technicznego, aby pokusić się na zdobycie takiego kolosa), będący obiektem westchnień wielu alpinistów oraz od niedawna również moim. Tak, proszę Państwa - mam nadzięję, że za jakichś czas dane mi będzie spojrzeć na Kazbegi z nieco "wyższej" perspektywy:).

Podczas tego wyjazdu postanowiliśmy jednak zdobyć choć namiastkę, adwekwatną do naszych możliwości, przede wszystkim czasowych (nie dysponowaliśmy niestety namiotem i musiliśmy zejść do wioski w przeciągu jednego dnia). Ale co to za namiastka!



W drodze do Cmindy.

Z Cmindą w tle part. 1 .

    Z Cmindą w tle part. 2 .

Aby wspiąć się na Kazbek, należy najpierw podążać najpopularniejszym odcinkiem szlaku, zmierzającym do Cmindy Sameby - tj. XIV- wiecznej prawosławnej cerkwi św. Trójcy, określanej również jako Gergeti. Jako miejsce trudno dostępne, stanowiło podczas okupacji Tbilisi schronienie dla wielu gruzińskich skarbów (np. krzyża św. Nino). Możemy dotrzeć tam na dwa sposoby - tradycyjnie, na piechotę, wybierając jedną z trzech dostępnych tras lub wynajmując jeep'a.





Gdyby Rosjanom udało się zrealizować swoje plany, do cerkwi można by wjechać również kolejką linową. W 1988 r. władze sowieckie rozpoczęły nawet budowę takiej kolejki, jednak Gruzini, mieszkańcy Kazbegi, potraktowali to jako prawdziwą profanację i rozebrali ją w środku nocy. Gruzińska fantazja!:)

Po dotarciu na miejsce, ciężko opisać, jakie wrażenia Ci towarzyszą. Po prostu jesteś w niebie, i to nawet nie siódmym- setnym!


Następnego dnia pobytu postanowiliśmy zaatakować wyższe partie - udało nam się wspiąć na kamienną grań na wysokości 2920 m, skąd podziwialiśmy lodowiec Gergeti.  Droga, choć pod koniec nieco męcząca, była dla mnie jak górskie wakacje all inclusive - pogoda, widoki, cisza, wszystko co najlepsze. 


Na szlaku .

Z lodowcem  Gergeti w tle.

Atmosfera zaś prawie jak w domu, gdyż na szlaku sami Polacy! Z kilkorgiem z nich spędziliśmy miły wieczór przy winogronach w różnej postaci - stałej i płynnej. Serdecznie ich z tego miejsca pozdrawiamy!

Kaukaz czaruje, bez dwóch zdań. Ale czym byłaby jakakolwiek wyprawa w Gruzji bez małych, niegroźnych absurdów! Po Kazbegi możemy dodać kolejny do naszej listy ciekawych elementów gruzińskiej rzeczywistości : godziny otwarcia sklepów spożywczych. O ile w Tbilisi nie stanowi to aż takiego problemu, to w górskiej miejscowości, gdzie większość nieświadomych turystów chce wyruszyć na szlak jak najwcześniej i zakupić trochę prowiantu na drogę, zamknięte do godziny 8 sklepy mogą trochę pokrzyżować szyki. Cóż...Gruzin lubi pospać. Priorytety:)


/J.

środa, 25 września 2013

Wizyta w przedszkolu

Kilka dni temu, dzięki uprzejmości pani Rosty (AKA "host-mama") u której goszczę w Tbilisi, odwiedziliśmy z Justyną gruzińskie przedszkole...



... celem nauczenia się podstaw języka gruzińskiego.




Była to jednak dla nas obu wielka przyjemność i lekcja bynajmniej nie tylko języka gruzińskiego. Dzieci z którymi mamy tutaj styczność są wyjątkowo otwarte i szczere (mocni zawodnicy w gruzińskiej "obczajce"), ale i zapalone do pracy.

W przedszkolu w którym byliśmy na próżno szukać polskiego "leżakowania". Ten element wymagał wdrożenia:



Hymn narodowy Gruzji w wykonaniu przedszkolaków


To nie wymioty. To tylko nauka języka gruzińskiego!

Na koniec mała niespodzianka. 

Młoda Beata Tyszkiewicz znaleziona w przedszkolnej biblioteczce:


/M.



środa, 18 września 2013

Gruzińskie absurdy

Gdy zapytasz Gruzina, czy czuje się bardziej Europejczykiem, czy mieszkańcem Azji, na pewno się obruszy! Według nich, nie tylko pod względem kulturowym, ale również terytorialnym, ich kraj jest zupełnie europejski. O ile chodzi o geografię, mogłabym się spierać (okazuje się, że istnieje kilka wersji przebiegu tej granicy), to jeśli przyjrzymy się historii, Gruzja jest Europą.



Granica euroazjatycka - różne opcje.

Czyli przyjeżdżając tutaj,  teoretycznie powinniśmy oczekiwać tego, co wszędzie: zabieganych ludzi, sieciowych fastfoodów, kilku zabytkowych uliczek w centrach miast i zwykłej, znanej nam "normalności", być może trochę zakrzywionej na skutek burzliwej historii. 

I po części będziemy mieli rację. Ale w Gruzji te "standardy" cały czas przeplatają się z różnymi śmiesznymi dziwactwami, zasadami i zwyczajami, które ciągle zaskakują. Gruzja, drodzy państwo, absurdem stoi. Lepiej się z tym pogodzić i po prostu - cieszyć, że możemy doświadczyć czegoś zupełnie nowego! Nie o to właśnie chodzi?:)

Co na pierwszy ogień?

Prawo jazdy

Kiedy moi tbiliscy znajomi wyjaśnili mi, jak ta sprawa wygląda w Gruzji, pomyślałam od razu: "To wszystko tłumaczy...". Egzamin zdaje się tutaj w niespełna 10 minut - tyle trwają manewry na placu (jedna ósemka do przejechania, wzniesienie i parkowanie). Wcześniej oczywiście test teoretyczny. I.... na tym koniec. Żadnej jazdy praktycznej po mieście podczas egzaminu, a nawet podczas kursu! Dlaczego? Taki kurs po prostu nie jest obowiązkowy, więc ze względów finansowych większość Gruzinów go nie wykupuje. 

Co dalej?


Gruzińska "obczajka"






W metrze, na ulicy - wszędzie. Siedzący obok Ciebie Gruzin przeczyta razem z Tobą twoją gazetę, sms-a, obejrzy zdjęcia, które właśnie przeglądasz a przede wszystkim... badawczo będzie Cię obserwował. Jest przy tym bardzo wytrwały- potrafi nie spuszczać z Ciebie wzroku nawet przez kilka przystanków! 
Moją ulubioną rozrywką jest zawsze odpłacać się tym samym. Taka swego rodzaju gra  w kamienną twarz, niestety, jak dotąd 100:0 dla Gruzinów. 
Nie wspomnę już o tym, co się dzieje, gdy na przykład pójdziesz pobiegać. Zainteresowanie wszystkich na ulicy gwarantowane, czuj się jak gwiazda!

Tankowanie samochodu


Chociaż gruzińscy kierowcy jeżdżą jak rajdowcy, nie przejmując się zbytnio niczym i nikim, to podczas tankowania samochodu coś w nich "pęka" i nagle zaczynają bardzo obawiać się o bezpeczeństwo swoich pasażerów i prosić ich, aby wysiedli na wypadek ewentalnego wybuchu paliwa. To nic, że podczas całej operacji przeważnie wszyscy stoją jedynie metr o pojazdu, a sam kierowca zapala kolejnego papierosa.

Gazowe technologie




Będąc w Gruzji, ciężko nie zwrócić uwagi na wszechobecne rury, biegnące wzdłuż ulic, wokół domów i innych zabudowań. Okazuje się , że tutejszy gaz nie jest poprowadzony standardowo, pod ziemią, a po prostu - nad nią! Podobno zabezpieczać to ma przed kradzieżą.


Zakupowe konwenanse

Gdy po raz pierwszy weszłam do gruzińskiej kuchni, od razu rzuciły mi się w oczy pokaźne zapasy jedzenia. O ile jeszcze kilka kilogramów ziemniaków nikogo nie dziwi, to całe kosze czosnku, cebul i innych produktów już tak. Koleżanka, u której mieszkam w Tbilisi wyjaśniła mi, że czasem chciałaby kupić tylko jeden czosnek ale.... jej nie wypada! 
O tym małym handlowym absurdzie przekonałam sie na własnej skórze, chcąc kupić jedno jabłko za straganie.  Pan sprzedawca tak się zdziwił, że machnął ręką i dał mi je za darmo.

Końcowy hit


Ostatniego gruzińskiego absurdu było nam dane doświadczyć około tygodnia temu, podczas naszej wizyty w biurze AIESEC. Wtedy to
po raz pierwszy w życiu zapłaciliśmy... za przejazd windą! Jest to opłata wymuszona, gdyż w tym miejscu nie ma nawet klatki schodowej. Wewnątrz windy znajduje się mała skrzyneczka, do której należy wrzucić 10 tetri za przejazd. Nie ma również szans, abyś wysiadł bez płacenia - Wielki Brat obserwuje Cię w kamerce i w razie Twojego zapominalstwa przez głośnik przypomni Ci, że jedziesz na gapę!:)




Dzięki takim smaczkom, ciężko ten kraj przyporządkować do jakiegokolwiek kontynentu. To po prostu - Gruzja! 

/J.




niedziela, 15 września 2013

Kuchnia gruzińsko-polska

Dzielenie się kulturą nie działa tylko w jedną stronę. Dziś my mieliśmy okazję pokazać Gruzinom tradycyjną polską kuchnię. 

Po całym dniu spędzonym w kuchni...


...mogliśmy w końcu zasiąść do stołu.


Nie zabrakło pierogów ruskich, kabanosów, barszczyku...


...ani murzynka


Gruzini nie pozostali dłużni przyrządzając mcvadi (szaszłyk na który składa się jedynie grillowane mięso wieprzowe). Danie genialne w swej prostocie, znane chyba wszystkim narodom pod słońcem, jest gruzińską odpowiedzią na grillowaną kiełbaskę. 



/M.


sobota, 14 września 2013

Tbilisi warte poznania - cz.1

Za nami dwa tygodnie w Gruzji. W planach jeszcze tyle miejsc, które chcemy zobaczyć, tradycji i kultur, których chcemy doświadczyć i oczywiście jedzenia, które trzeba jeszcze spróbować. 

Jest jednak miejsce, stanowiące dla nas  podczas tej wyprawy pewną bazę. Mogę je nawet odważnie nazwać... domem. 

To oczywiście Tbilisi, miasto naszej pracy i relaksu, którego ciągle się uczymy i  poznajemy nowe oblicza. 

Na początek, kilka słów jak powstało:

Według legendy, w drugiej połowie piątego wieku, król Wachtang Gorgasali wybrał się na łowy w okolicach obecnego terytorium miasta.  Podczas polowania, dostrzegł sokoła, który wraz ze swoją ofiarą, bażantem, zniknął gdzieś za horyzontem. Po długich poszukiwaniach król odnalazł dwa, martwe już ptaki, ugotowane na skutek wpadnięcia do gorącego źródła. Król zachwycony okolicą i przekonany o uzdrowiskowych właściwościach odkrytych wód, postanowił zbudować wokół nich miasto.  Nazwał je na ich cześć Tbilisi ("tbili"w języku gruzińskim znaczy "ciepły").

Nawet dzisiaj, możemy skorzystać z "gorących" dóbr Tbilisi i w królewskich łaźniach wykąpać się, napić herbaty, a nawet wynająć masażystę;). Ze względu na pogodę, osobiście jeszcze nie testowaliśmy, ale podobno warto!


Na koniec, abyście złapali trochę klimatu, zapraszam do wysłuchania pieśni o Tbilisi:


Ciąg dalszy nastąpi!:)

/J.

środa, 11 września 2013

Gruzińska kuchnia - chaczapuri

Czas najwyższy pomówić o gruzińskiej kuchni. Czym się charakteryzuje? Przede wszystkim nie należy od niej wymagać lekkostrawności. Gruzini zasadniczo nie rozróżniają poszczególnych posiłków. Gotują najczęściej bardzo dużo serwując potem danie "do skutku" :) Na deser najczęściej podawany jest arbuz lub nesvi. Deser je się zasadniczo po każdym posiłku. Wróćmy jednak do głównego dania.

Zacznijmy od potrawy, której nasz blog zawdzięcza swoją nazwę.

Chaczapuri to ciasto z serem (gruz. chaczo-twaróg, puri-chleb). Jeden przepis właściwie nie istnieje. Co gospodyni to obyczaj. Zasadniczo jednak jako farszu używa się mocno słonego sera sulguni.

Główne odmiany chaczapuri to:

Chaczapuri Imeruli - ciasto z serem w środku.


Chaczapuri adżaruli - czyli łódeczka z serem i lekko ściętym jajkiem "na pokładzie". Odrywamy kawałki ciasta i maczamy. Palce lizać.

Należy również wspomnieć o potrawach, które pochodzą od chaczapuri: lobiani (ciasto jak w chaczapuri imeruli z fasolą w środku) oraz kubdari (ciasto jak w chaczapuri imeruli, ale ze specjalnie przyprawionym mięsem. Przepis niestety jest sekretnie skrywany przez Swanów, stąd też spróbować go można jedynie w Swaneti).

Na koniec małe zaskoczenie z dzisiejszej kolacji. Gruzini jedzą gołąbki (danie najprawdopodobniej wywodzące się z Armenii) z... serkiem homogenizowanym:


Gaamot! (smacznego)

/M.

27.09.2013 - Spróbowałem ostatniego typu chaczapuri o którym nie wspomniałem w powyższym poście. Chaczapuri megruli - mówiąc prosto: imeruli z dodatkowym serem na wierchu. Wyśmienite.